-
Był Pan
redaktorem lokalnej prasy. Jak to się stało, że postanowił Pan
napisać powieść w stylu dziennika?
Zaczęło
się od konkursu literackiego na dziennik inspirowany dziennikami
Stefana Żeromskiego. Konkurs był adresowany do młodzieży
szkolnej i pewnie miał związek z programem nauczania. Ja jednak
przegapiłem tą informację w ogłoszeniu konkursowym. Napisałem
swój tekst i wysłałem. Potem musiałem tłumaczyć się z tego
ile mam lat i przepraszać za pomyłkę. Organizatorzy zachowali się
jednak bardzo ładnie przyznając mi nagrodę poza konkursem. Było
mi wstyd, ale tekst już istniał, więc postanowiłem nad nim dalej
pracować. Gdy z 15 stron zrobiło się 300 zrozumiałem, że
napisałem powieść.
-
Wiemy, że
lubi Pan fotografować. Woli Pan fotografować ludzi, a może
krajobrazy?
Zabawę z fotografowaniem
rozpocząłem w wieku 10 lat. Na początku fotografowałem krewnych
i znajomych. Potem fotografowałem również obcych podczas różnych
spotkań i wieczorków. Były to czasy fotografii analogowej, czyli
w aparacie miałem film z 36 klatkami i tylko tyle fotek mogłem
wykonać. Potem nastała era fotografii cyfrowej i pstrykania
wszystkich i wszystkiego. Zdarzało mi się robić tysiąc
fotografii dziennie. Wtedy wielkość mojego archiwum
fotograficznego mnie przerosła, ponieważ nie byłem w stanie nad
tym zapanować. Trudno było znaleźć fotografię obiektu ze stu
tysięcy różnych fotek. W końcu więc zacząłem fotografować
tylko wtedy gdy wymagała tego sytuacja dla upamiętnienia
spotkania. Najczęściej bywają to spotkania literackie.
-
Czy
planuje Pan napisać kolejną powieść? A może taka się już
tworzy?
Naturalnie. Napisałem już
kolejną powieść i szukam dla niej wydawcy, a równocześnie piszę
następną. Chociaż więcej czasu poświęcam na czytanie, to bez
pisania nie potrafiłbym już żyć. Z pisaniem jest jak z nałogiem:
im więcej pijesz tym bardziej jesteś spragniony. To znaczy
chciałem powiedzieć, że im więcej piszesz tym więcej jest do
napisania. Gdy przyjdzie kac to nie ma zmiłuj – siadasz i piszesz
aż nadgarstki wysiadają, a rodzina zaczyna robić głupie miny.
-
Skąd
narodziła się pasja do bycia Latarnikiem?
Latarnikiem
zostałem przez przypadek. Tak to czasami w naszym życiu bywa.
Pracowałem na wielkiej budowie, mieszkałem na kwaterze, w domu
bywałem raz na tydzień. Wtedy zwolniło się miejsce pracy w
latarni morskiej w moim miasteczku. Postanowiłem się ustatkować,
no i zostałem pracownikiem Urzędu Morskiego, czyli latarnikiem.
Pasja przyszła później
-
Czy długo
musiał Pan pisać, by raz pisać jako mężczyzna, a raz jako
kobieta, w swoich książkach?
W obu
moich dotychczasowych książkach piszę jako kobieta. W "Latarniku"
jest kilka wskazówek, które na to wskazują, chociaż są czasami
traktowane jako błąd korekty. Ot choćby ten fragment: "Byłam
aniołem." Owo "byłam" zostało użyte celowo.
Wyjaśnia się ten problem dopiero na końcu, ale w trakcie pisania
cały czas musiałem o tym pamiętać. Pisze się inaczej niż
czyta, chociaż wiele można poprawiać i zmieniać przed
zakończeniem pracy. Takie smaczki sprawiają, że tekst staje się
głębszy. Czasami jedno niepozorne zdanie okazuje się później
bardzo ważne. To tak samo jak z ową mityczną strzelbą wiszącą
na ścianie w przedstawieniu teatralnym, która przed końcem sztuki
musi wystrzelić.
-
Jaki jest
Karol Kłos prywatnie?
Prywatnie jestem
nerwusem, cholerykiem i egoistą. Żartuję, oczywiście. Jestem
raczej skromnym, cichym człowiekiem, który woli słuchać niż
mówić. Dlatego tak chętnie uczestniczę w spotkaniach innych
autorek i autorów, z których wiele osób zostało moimi
przyjaciółmi bądź kolegami. Jestem też niepoprawnym optymistą,
dlatego pomimo braku wielkiej kariery piszę nadal, chociaż żyję
z innych pieniędzy. Być może to też daje mi więcej swobody.
-
Czy stawia
Pan sobie postanowienia/cele noworoczne? Jeśli tak, to
jakie?
Nigdy jeszcze nie udało mi się
dotrzymać postanowienia noworocznego. To pewnie dlatego, że jestem
leniem, który przyjemności wybiera przed obowiązkami, rozrywki
przed pracą. Na całe szczęście pisanie także może być
doskonałą zabawą, "grą w klasy".
-
Która z
latarni szczególnie Pana zachwyca i dlaczego właśnie ta?
Jeżeli
chodzi o latarnie morskie to są ich na świecie tysiące, jedne
bardzo ładne, inne mniej, ale wszystkie mają ten swój urok
magicznego miejsca, tajemniczego światełka, romantycznego zakątku.
Ostatnio szykując się do spotkania z dziećmi odkryłem, że
latarnie morskie można zbudować również z klocków Lego, że
występują w grach komputerowych, grach karcianych, filmach o
zbrodni, ale także o miłości. Nie mam tej jednej jedynej,
ponieważ jestem na etapie sumowania wrażeń z różnych pięknych
miejsc. Większość tych miejsc poznałem dzięki literaturze i
filmowi, a także Internetowi.
-
Ile
latarni w swoim życiu udało się Panu zwiedzić?
Osobiście
poznałem tylko kilka latarni morskich: Hel, Jastarnia, Rozewie,
Sopot, Gdańsk Nowy Port. To tyle. Nie jestem podróżnikiem tylko
domatorem, dlatego nie planuję zwiedzania kolejnych latarni.
-
Co Pan
czuje, gdy pisze?
No ... z tym pytaniem
to lekka przesada. Co czuję? Podniecenie, jakbym miał się za
chwileczkę spotkać z kimś upragnionym, narzeczoną lub kochanką,
jakbym już ją słyszał przez okno, jakbym czuł drgania podłogi
pod jej krokami w korytarzu, jakbym już widział otwierające się
drzwi. Ponieważ ona jednak nigdy nie przychodzi to usiłują ją w
magiczny sposób przywołać pisząc kolejne strony. Wabię ją
stukając w klawiaturę. Mrugam do niej patrząc w ekran komputera,
a znacznie częściej w kartkę zeszytu, bo piszę raczej ręcznie.
Słyszę jej cichy, nieco przyśpieszony oddech za moim ramieniem,
ale nie mam odwagi spojrzeć. Boję się, że gdy przestanę pisać,
to ona zniknie, przepadnie i nie wiadomo czy kiedykolwiek wróci.
Nie wiem, czy to muza, ale to czuję.
-
Czy, gdyby
mógł Pan coś zmienić w swoim życiu, zrobiłby Pan to?
Nie
wiem tego. Często miałem wrażenie, że życie układa mi się
wbrew mojej woli, a potem się okazywało, że właśnie tak miało
być. Nie potrafię być kimś innym, więc muszę być tym kim
jestem. Od siebie i swojego życia nie ma ucieczki.
-
Najzabawniejsza
historia, jaka przydarzyła się Panu w życiu?
O
wielu pewnie już zapomniałem, więc raczej nie będzie to
najzabawniejsza. Ostatnio miałem remont w kuchni, wymianę
niektórych szafek, więc trzeba było powynosić część
wyposażenia. Żona pracuje, więc przygotowała wszystko do obiadu,
a ja miałem ugotować ziemniaki. No więc ugotowałem i zadowolony
z siebie zawiozłem obiad żonie do pracy. Zjadła, ale coś jej nie
pasowało. Po powrocie do domu zapytała, czy posoliłem ziemniaki.
Odparłem, że tak. Żona jednak nie była przekonana. Uważała, iż
nie mogłem posolić, bo poprzedniego dnia wyniosła sól z kuchni.
– No przecież pamiętam, że soliłem – odparłem oburzony. –
Tak? – zapytała. – To pokaż sól. Natychmiast sięgnąłem do
szafki i pokazałem jej biały słoiczek z przykrywką. – No to
wszystko jasne – powiedziała żona. – To jest cukier puder.
-
Czy
zdarzyło się Panu w życiu zmierzyć z krytyką? Jeśli tak, jak
ją Pan przyjął?
Zazwyczaj bardzo
źle znoszę krytykę, ale się z tym kryję. Udaję, że nic się
nie stało. Jeśli krytyka dotyczy pracy, to staram się poprawić i
dostosować do wymagań. Jeżeli natomiast krytyka dotyczy mojego
prywatnego życia, to uważam, że sam najlepiej wiem jak żyć, a
wszyscy inni mogą się wypchać. Jeżeli krytyka dotyczy spraw rodzinnych to złoszczę się i obrażam na cały świat, bo
przeceż ja jestem taki kochany.